Pisarka

Minęło już pięć minut. Pięć długich minut, podczas których kursor w Wordzie migał, ale nie pojawiło się żadne słowo. Kaja gapiła się w ekran – już szóstą minutę. To tylko kolejny rozdział – powtarzała w myślach. – Napisałaś już trzy, napiszesz też czwarty.

Żeby zmobilizować się do regularnego pisania, umówiła się ze swoją polonistką z liceum, że będzie przesyłać efekty swojej pracy raz w miesiącu. Początek był łatwy – każdy załącznik zawierał kilkadziesiąt stron tekstu, szła do przodu jak burza! A później ktoś jakby przesunął wajchę na zero – wszystkie pomysły zaczęły wydawać się denne, oklepane, jakieś takie w ogóle mdłe i bez sensu. Wiedziała, że mogłaby napisać cokolwiek. Jej polonistka ostrożnie, z taktem i wyczuciem wyraziłaby swoją opinię. Nie byłoby krytyki, nie usłyszałaby rozczarowanego tonu. Rozczarowałaby tylko samą siebie, gdyby zdecydowała się skorzystać z jednego z byle jakich pomysłów, które przyszły jej ostatnio do głosy. A jeśli sięgnie po jeden, pójdą za nim radośnie kolejne i napisze tę powieść tylko po to, żeby ją skończyć – nie będzie się jej dobrze czytało, nie będzie chciała postawić jej na półce w widocznym miejscu w mieszkaniu i chwalić się, że ją napisała. Przecież nie po to to robi!

Mogłaby też poprosić o przesunięcie terminu, ale przerażała ją myśl, że zaraz wejdzie jej to w krew. Przesunie o tydzień, dwa, miesiąc, a w końcu zmieni numer telefonu i już zawsze będzie nerwowo zerkać przez ramię, czy polonistka – pozbawiona czwartego rozdziału – nie stoi czasem za nią w kolejce w osiedlowym markecie. Nie stać jej na przeprowadzkę do Meksyku, żeby zacząć nowe życie.

Ponownie wbiła wzrok w migający kursor, ale słowa wciąż nie zaczęły się pojawiać. Kurde, zrobiła wszystko, co mogła! Przez cały czas wynotowywała na karteczkach swoje pomysły – były beznadziejne – i codziennie pisała przez co najmniej kilkanaście minut w swoim dzienniku. Siadała i pisała, siadała i pisała, a akcja jej powieści i tak utknęła w martwym punkcie. Właściwie nie było jeszcze żadnej akcji, bo Kaja nadal nie wymyśliła, jak połączyć dotychczasowe wydarzenia z czymś większym, co majaczyło jej gdzieś z tyłu głowy. Brakowało tego… mostka! Rany, tak bardzo jej dzisiaj nie szło!

Chyba Kabaret Hrabi miał skecz na ten temat! Otworzyła przeglądarkę, włączyła YouTube i zaczęła szukać odpowiedniego filmiku. Okazało się, że to wcale nie takie łatwe, ale w końcu trafiła na jakiś miks najlepszych skeczów, znalazła odpowiedni i – rozsiadłszy się wygodnie – zaczęła oglądać. Gdyby były mistrzostwa świata w nieiściu, byłby czempionem – usłyszała i zaśmiała się do siebie. Tak bardzo mogła się z tym utożsamić! Skopiowała link i wysłała do Gośki na Messengerze. Przewiń sobie do drugiego skeczu. To ja dzisiaj – dopisała.

Zaczęła się zastanawiać, jak pisarze i pisarki to robią – jak to się dzieje, że nie kończą im się pomysły i że piszą aż tyle, że są w stanie się z tego utrzymać? Jak to jest, że taki Stephen King napisał… Właściwie ile powieści on napisał?

Otworzyła nową zakładkę w przeglądarce i wpisała w wyszukiwarce nazwisko pisarza. Weszła na Wikipedię. A, więc on tak wygląda! Przeskoczyła do sekcji twórczość i zaczęła liczyć tytuły, ale przestała przy dwudziestym piątym. Fakt, zajęło mu to 21 lat, ale serio, jak on to wymyślił, jak on to napisał?! Siedziała przez chwilę zszokowana, bo sama kojarzyła tylko Cmętaż zwieżąt, którego zresztą nie skończyła. W końcu klepnęła dłońmi o uda i zerwała się z miejsca. Dobra, koniec, zaczynam! Podeszła do okna i uchyliła je, żeby wpuścić do pokoju jeszcze chłodne, ale już wiosenne powietrze. Zerknęła przy okazji, co się dzieje na jej osiedlowej uliczce. Jakaś pani w czerwonym tico próbowała wyjechać z parkingu. Auto stało równolegle do krawężnika i było zastawione z przodu i z tyłu przez dwa większe samochody, więc musiała manewrować na milimetry. Kaja niemal z zapartym tchem obserwowała, jak właścicielka tico obraca kierownicą maksymalnie w prawo, podjeżdża kawałek do przodu, później obraca kierownicą maksymalnie w lewo i cofa – powtórzyła te czynności jakieś siedem razy, zanim udało jej się wyjechać zza stojącego przed nią auta. Dopiero, gdy odjechała, Kaja zdała sobie sprawę, że z tych emocji zaciskała palce na parapecie – najpierw rozluźniła uścisk, a później nabrała do płuc tyle wiosennego powietrza, ile mogła w nich zmieścić i wróciła do biurka. Kursor w edytorze wciąż migał.

Herbata! Musi zrobić sobie herbatę z miodem i cytryną! Dziewczyna wstała ponownie i ruszyła do kuchni. Przechodząc przez przedpokój zatrzymała się przed lustrem, zajmującym jedno z przesuwnych skrzydeł drzwiowych sporej wielkości szafy. Stanęła przodem do swojego odbicia, wsparła ręce na biodrach. Wciąż mam talię! Wzięła wdech, wciągając jednocześnie brzuch. Stanęła na palcach i wyciągnęła ręce do góry. Gdybym była wyższa, byłabym szczuplejsza. Jestem za niska! Stanęła znów na całych stopach. Podciągnęła wyżej czarne leginsy, żeby mieć pewność, że nie wyjrzy spod nich żaden niechciany wałeczek. Doskonale wiedziała, że z jej wagą i figurą jest wszystko w porządku, ale nie cierpiała, kiedy ubrania układały się w taki sposób, że tworzyły całkowicie sztuczne mankamenty. Stanęła bokiem. Ale mi się poślad spłaszczył! Wypuściła z siebie całe powietrze i maksymalnie wypchnęła brzuch. Parsknęła śmiechem. Wykonała kilka podskoków i wymachów ramion. Znów wyglądała całkiem normalnie. Powinnam wrócić do grzywki. Zgarnęła swoje ciemne włosy do tyłu, chwyciła wysoko, symulując kucyka i przerzuciła je do przodu przez środek głowy tak, aby końcówki wylądowały na czole, imitując grzywkę. Hm, jakoś dziwnie. Herbata! Miałam zrobić herbatę! Przypomniawszy to sobie, ponownie ruszyła do kuchni.

Nalała wody do czajnika, postawiła go na ogniu. Czekając na wrzątek ukroiła gruby plasterek cytryny, wrzuciła go swojego ulubionego kubka z rysunkiem tukana i zasypała dwiema łyżeczkami cukru, bo okazało się, że miód się skończył. Kilka chwil później czajnik zaczął gwizdać, więc zgasiła pod nim płomień. Wrzuciła do dzbanka torebkę herbaty, zawiązała nitkę na uchu i wlała wrzątek. Odstawiła czajnik na podgrzewacz i wsunęła pod niego zapalony tealight. Wreszcie wlała gorącą herbatę do kubka, pomieszała i wróciła do biurka, machając jeszcze po drodze do swojego odbicia w lustrze. Na ekranie komputera kursor nadal migał.

Kaja wsparła głowę na rękach i zaczęła wpatrywać się w pustą stronę z jeszcze większą zawziętością niż wcześniej. Niemal czuła, jak myśli w jej mózgu biegają we wszystkich kierunkach, ale wciąż nie potrafiła wyłuskać tej jedynej, mającej dać początek rozdziałowi. Jednocześnie łowiła dźwięki zza okna. Te, które tak bardzo kojarzyły jej się z wiosną, czyli śmiechy i rozmowy dzieci, bawiących się na placu zabaw.

Kurwa, nie dotykaj tego, pojebało cię?! – Usłyszała chłopięcy głos.

– Zamknij ryj, przecież ci nie zepsuję! – Odpowiedział mu drugi.

– Dobra, spierdalaj!

– Ssij mi siusiaka!

Kaja ponownie podeszła do okna i zaczęła wodzić wzrokiem po placu zabaw. Syn Różewskich? Naprawdę? Może zamiast płacić za jego lekcje gry na skrzypcach – rany, jak on fatalnie gra – powinni zainwestować, no nie wiem, trochę czasu w wyjaśnienie dziecku, jak radzić sobie z emocjami?

– Ach, te ośmiolatki… – Westchnęła dziewczyna, zamykając okno. – Nie no, nie ma szans, nie wjedziesz! – Powiedziała sama do siebie, widząc, że jakiś czarny volkswagen golf próbuje zaparkować na miejscu, z którego wyjechało wcześniej tico. – Przecież to jest fizycznie niemożliwe!

Mimo to oparła się o parapet i patrzyła – bo może jednak! Kierowcy golfa zajęło to trochę więcej czasu niż jej, ale w końcu sam uznał, że miejsce jest zbyt ciasne i pojechał dalej. Dla Kai był to jasny sygnał, że może wrócić do pisania.

Położyła dłonie na klawiaturze. Jej życie miało się lada moment wywrócić do góry nogami – wystukała po chwili. – Gdyby wiedziała, gdyby ktoś zapukał do jej drzwi, żeby o tym opowiedzieć, to by mu na pewno nie uwierzyła.

Popatrzyła na dwie linijki tekstu. To by? Czy toby? Chyba jednak razem. To by wyrzuciła, to by zostawiła, a gdyby ktoś jej powiedział, toby nie uwierzyła – próbowała sobie wytłumaczyć. – Czy nie?

Otworzyła nową zakładkę w przeglądarce. To by czy toby? – Wygooglowała. Przejrzała kilka stron. Okej, czyli połączenie „to by” zapisujemy rozłącznie wtedy, gdy cząstka „to” pełni funkcję zaimka wskazującego. Odetchnęła, ale zaraz mignęło jej zdanie o bezrefleksyjnym stosowaniu tej reguły, więc zaczęła czytać dalej. Kilkanaście minut później skasowała to, co napisała i zmieniła na: gdyby ktoś zapukał do jej drzwi, żeby o tym opowiedzieć, nie uwierzyłaby mu.

– To dalej jest mocno średnie – oznajmiła sama sobie, ponownie wspierając głowę na ręce.

Jak ona nie cierpiała tych momentów! Miała czas, miała chęci, była wyspana, w mieszkaniu panowała idealna cisza, bo mama była w pracy, a mimo to słowa nie chciały płynąć. Zamykały się w jakiejś ciasnej klatce w kącie jej mózgu i strajkowały, że pod presją to żadna zabawa. Rany, chciałaby być tą dziewczynką z Trzech szalonych zer. Tą, która w razie problemów stawała na głowie i wtedy znajdowała rozwiązanie. Głównym problemem w przypadku Kai było to, że nigdy nie potrafiła stać na głowie – jakoś zawsze panicznie się tego bała i protestowała za każdym razem, kiedy wuefista nalegał, żeby wykonała ćwiczenie. Tylko raz dała się przekonać i kiedy w końcu, z pomocą nauczyciela, udało jej się przybrać odpowiednią pozycję, gdy tylko oparła stopy o drabinki zrobiło jej się niedobrze, wpadła w panikę, zaczęła wierzgać i ukruszyła wuefiście górną jedynkę. Od tamtej pory, kiedy ze strachu odmawiała wykonania jakiegoś ćwiczenia, szanował jej decyzję – i robił to z bezpiecznej odległości, aż do ukończenia przez nią gimnazjum. Czyli ustalone. W ten sposób nie wpadnie na żaden pomysł.

Spojrzała na zegarek. Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak. Położyła się na chłodnych panelach. Nie potrafiła przebywać do góry nogami, ale może taka zmiana pozycji też pomoże. Wbiła wzrok w sufit.

Julia gapiła się w sufit – pomyślała. – Nie mogła spać, choć było już dobrze po północy. Słychać było tylko uderzanie kropel deszczu o szybę i ciche tykanie zegara. Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.

Poderwała się z miejsca. Sekundę później siedziała już przy biurku, a jej palce uderzały w klawisze z prędkością, o którą by siebie nie podejrzewała. Musiała zdążyć, pozbierać te myśli i wyrzucić je z siebie, zanim znów się rozproszą i będą tak daleko od siebie, że nie da rady ich ogarnąć. Po kilkunastu minutach pisania o rozterkach Julii, słuchającej deszczu za oknem, poczuła, że mózg zaczyna jej parować. Ponownie otworzyła okno, tym razem na oścież, ale tym razem ignorowała już odgłosy dobiegające z zewnątrz. Czuła na skórze powiew wiosennego powietrza i pisała, pisała, pisała. Im dłużej przelewała słowa na cyfrowy papier, tym bardziej skupione i konkretne stawały się jej myśli. Miała wrażenie, jakby nagle otworzyła furtkę, za którą dokładnie było widać ścieżkę bohaterki, którą opisywała.

Z twórczego skupienia wyrwał ją dziwny odgłos, niepodobny ani do śmiechu dzieciaków, ani do jeżdżących po ulicy samochodów. Początkowo go zignorowała, ale mózg coraz uporczywiej wysyłał sygnał, aby się tym zajęła. Przerwała pisanie i zapisała plik. Podeszła do okna, wyjrzała, ale na ulicy nie działo się zupełnie nic niepokojącego. Odwróciła się i zrozumiała. Na oparciu kanapy siedział gołąb. Kaja zmarszczyła brwi i wbiła wzrok w zwierzę, które odwdzięczyło się ciekawskim spojrzeniem. Dziewczyna zrobiła krok, ale wtedy gołąb rozłożył skrzydła i poderwał się do lotu – ale tylko po to, żeby wylądować na oparciu kawałek dalej. Kaja pokiwała głową, wiedząc, że walka nie będzie łatwa. Najwolniej jak potrafiła wykonała długi krok w stronę biurka i równie powolnym ruchem sięgnęła po leżącą na blacie komórkę.

Jak wypłoszyć z mieszkania gołębia? – Wygooglowała.


Więcej mojej twórczości znajdziesz na blogu, a więcej mnie i bekstejdżuna Instagramie. 😀

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *