List pisany w emocjach

Warszawa, 27 października 2020 roku

Witaj, Kochana!

Chciałam pisać do Ciebie o zupełnie innych rzeczach. Chciałam opowiedzieć Ci o Klubie Otwartej Szuflady i o tym, że wróciłam do pisania (tak bardzo mi tego brakowało! Tak samo, jak naszych listów…). Chciałam dorzucić parę słów o wyjeździe do Gdańska – na mecz, wyobrażasz sobie? W życiu nie byłam na meczu, a wybrałam się w czasach zarazy, w środku tygodnia, dowiadując się w zasadzie z dnia na dzień o wyjeździe (w dodatku wylądowaliśmy potem na kwarantannie!). Chciałam podzielić się z Tobą moim odkryciem, najnowszą powieścią Dukaja – jest tak napisana, że kiedy zaczęłam wypisywać cytaty, okazało się, że przepisuję połowę książki.

Chciałam Ci jeszcze wiele innych rzeczy opowiedzieć, ale od czwartku nie jestem w stanie skupić się na niczym. Od czwartku wiszę w social mediach. Od czwartku żyję tym, co się dzieje w Polsce. Nie mogę przestać śledzić wiadomości, które atakują mnie zewsząd, czuję, że trzeba się choć na chwilę od nich oderwać, oderwać się od rozmów ze znajomymi, przesyłania memów, postów, artykułów, komentarzy, od opowiadania-słuchania-pytania, jak było na proteście, kiedy idziemy na następny, co jeszcze można zrobić – bo inaczej nastąpi przeciążenie systemu, padnę ze zmęczenia, mózg wyleje mi się uszami… Ale nie mogę, tak bardzo to wszystko przeżywam!

Jestem wkurwiona i obrzydzona hipokryzją, cynizmem i nienawiścią, sączącymi się z ust polityków prawicy. Pogardą, jaką mają dla wszystkich, którzy są w opozycji, dla wszystkich, którzy są inni. Ohydnymi wypowiedziami o kobietach i „ich miejscu w szeregu”. Odwracaniem kota ogonem, wypaczaniem rzeczywistości. Arbitralnym narzucaniem swojej woli poprzez łamanie praw człowieka i wprowadzanie zakazu, który odbiera możliwość wyboru. 

Jestem przerażona tym, do czego to wszystko może prowadzić. Boję się przemocy. Boję się zamieszek. Boję się eskalacji nienawiści. Boję się, że przyjdzie dzień, gdy strach będzie wyjść na ulicę. Jednocześnie czuję, że nie ma już innej drogi, że nic innego już nie zadziała – i jestem naprawdę dumna, że tylu młodych ludzi wreszcie mówi DOŚĆ! Że robią to pokojowo, mimo że nie przebierają w słowach.

Ja na początku bałam się wyjść protestować – nie poszłam w piątek z kumpelą z pracy, bo naczytałam się o policji atakującej gazem pieprzowym, o zatrzymaniach, poza tym  boję się takich sytuacji, stresują mnie, od razu widzę czarne scenariusze, nakręcam się, przeraża mnie tłum, zmieniający się w jeden organizm… 

Cały dzień biłam się z myślami – czułam potrzebę wyrażenia sprzeciwu, a jednocześnie w swojej głowie wyolbrzymiałam możliwe zagrożenia. Z tego wszystkiego tak mnie rozbolała głowa i zrobiło mi się tak niedobrze, że ostatecznie nie poszłam, bo źle się czułam. Na szczęście, potem trochę ochłonęłam – ale wiesz, po prostu czułam taki wewnętrzny imperatyw: tu naprawdę trzeba krzyczeć NIE! – i miałam poczucie, że tchórzę, że sprzeniewierzam się swojemu przekonaniu, że społeczeństwo powinno być obywatelskie, wpływać na władzę poprzez głośne protesty… 

A w końcu poszłam w poniedziałek (i zamierzam iść znowu!) – wybrałyśmy się z koleżankami na blokadę Warszawy. Matko, ale się wzajemnie zmotywowałyśmy! Agata przygotowała wielki transparent, który musiałyśmy trzymać we trzy (dwa dni zastanawiałyśmy się nad napisem). Asia narysowała plakaty. Ja wycięłam z filcu pioruny, które przyczepiłyśmy sobie agrafkami do kurtek. Pojechałyśmy do Centrum autem… i utknęłyśmy w korku, co za ironia! Utknęłyśmy przez blokadę, którą same chciałyśmy robić. Nie myśl, że nas to zraziło – wyciągnęłyśmy transparent z auta i przeszłyśmy się z nim 2,5 kilometra od Ronda „Radosława” do Ronda ONZ. Kierowcy trąbili i pozdrawiali nas po drodze, krzycząc: „Tak trzymać!” – to było niesamowite.

Nie będę opisywać Ci wszystkiego szczegółowo – byłyśmy najpierw na Rondzie ONZ, chodząc w kółko razem z ludźmi (jak stwierdziła Asia, mogłybyśmy być matkami części z nich!), a potem ruszyłyśmy w pochodzie przez ulice Warszawy, pomiędzy samochodami, przez ronda i place, przy dźwiękach samby (wtedy czułam się jak w Rio podczas karnawału) lub wśród skandowania (wtedy jak podczas rewolucji). Wielu kierowców trąbiło, skandowało z nami, część była obklejona plakatami. Morze ludzi maszerowało Alejami Jerozolimskimi, po torach tramwajowych, Centrum było tak poza tym puste, zablokowane, komunikacja miejska, samochody – nikt nie był w stanie przejechać. Nigdy jeszcze niczego takiego nie widziałam, była w tym moc, siła, energia… Te emocje są cały czas ze mną, obok wzburzenia i obok strachu. Kiedy my maszerowaliśmy pod ministerstwa, pod Sejm, na Plac Trzech Krzyży, z naprzeciwka szła poprzednia fala ludzi, wracali do Ronda De Gaulle’a, szli na Nowogrodzką… To też mnie uderzyło, to też mi się podobało – ludzie wciąż napływali, nie było końca, jedni wracali, ale inni zajmowali ich miejsce. Czara się przelała, Polska wyszła na ulice. Nie mogę powstrzymać myśli, które biegną do lat 80., do zdjęć i filmów z tamtych protestów. Najsilniej czułam to na Placu Trzech Krzyży. Nie wierzę, że dożyłam chwili, gdy sama muszę – chcę! potrzebuję! – wyjść na ulice, krzyczeć NIE! Dlaczego historia wciąż zatacza koło?

Zostanie ze mną wspomnienie okrzyków, haseł, transparentów. Śpiewu, samby i marszu imperialnego z „Gwiezdnych Wojen”. Poczucia solidarności. Flar i dymu. Taksówkarzy, eskortujących tłum we wspólnej sprawie. 

Nie wiem, dokąd to wszystko zmierza – chcę wierzyć, że do pozytywnej zmiany. Że skończy się ślepota, szaleństwo, nienawiść. Bardzo się boję, że nic się nie zmieni… Że zastąpimy jedną nienawiść inną. 

To są słowa kreślone w emocjach. Na gorąco. Wciąż trawię to wszystko. Powiedz mi, co Ty o tym sądzisz?

Ściskam Cię i tęsknię!

Twoja Paulina


List powstał rok temu w ramach jesiennej edycji Klubu Otwartej Szuflady Aleks Makulskiej w 2020 roku.

22 października 2021 mija rok od ogłoszenia wyroku Trybunału, zakazującego aborcji w Polsce. Mam wrażenie, że nic się nie zmieniło, a tamte emocje przykryła warstewka kurzu. Czy w tym kraju w ogóle jest szansa na jakąś zmianę? Jak myślisz?…

Autor: Paulina Boguta-Miller

2 przemyślenia nt. „List pisany w emocjach”

  1. Przypomniałaś mi sytuację sprzed roku. Jestem z małego miasteczka, miasteczka emerytów, takiego co to się w nim nigdy nic nie dzieje. I właśnie w tym małym miasteczku przy okazji Czarnych Protestów, po raz pierwszy coś ruszyło tak mocno tą naszą małą, senną społecznością. Nigdy nie widziałam w tym mieście tylu osób w jednym miejscu. Ogromna część twarzy w tym tłumie (a może raczej sylwetek, bo maseczki) i wymienialiśmy się kiwnięciami głowy, za którymi stało bardzo wyraźne „cześć, to ważne że tu jesteśmy”. Nie jestem do końca pewna, czy ten komentarz ma porządną puentę, ale czy w ogóle ją ma – ale patrzę na te wszystkie zmiany, które zadziały się od roku i ogarnia mnie okropna gorycz. Z ogólnopolskim wkurwem szła jakaś nadzieja, i teraz mi jej trochę brakuje.

Dodaj komentarz