Powrót do domu

Pocą mi się dłonie. Cholera, denerwuję się! Lniana koszula przykleiła mi się do pleców, pot płynie strużkami po czole. Owszem, jest gorąco i wilgotno, ale do tego jestem przyzwyczajony. Za to ten węzeł w żołądku to coś nowego. Uświadamiam sobie, że boję się reakcji starych przyjaciół. Projektuję je sobie, ale to tylko moje domysły, oparte na ich zetlałym wspomnieniu – nie mam pojęcia, jacy są dzisiaj, co działo się z nimi przez cały ten czas, kontakt urwał nam się lata temu. Czy w ogóle mogę dziś nadal mówić o nich – „przyjaciele”?

Samochód dojeżdża do ukrytej wśród lian i zwisających gałęzi bramy. „Centrum edukacyjno-badawcze RAKSHA AKELA”, głosi napis nad wjazdem. Coś ściska mnie za gardło na ten widok. Kierowca nie przestaje nawijać, ale nie rozróżniam słów, zresztą nawet nie kłopoczę się udawaniem zainteresowania. Kierowca się nie zraża – jestem powszechnie znany jako dziwak i odludek, także tutaj.

Szofer okazuje przepustkę i wjeżdżamy do ośrodka. Równo wytyczone uliczki i proste, świeżo pobielone budynki współgrają z zielenią i bujnością dżungli. Uporządkowana przestrzeń kontrastuje za to z ogólnym harmidrem: wycieczki szkolne podczas lekcji o ekologii i ochronie zwierząt, aktywiści z całego świata na konferencji dotyczącej wzajemnego wpływu systemów żywnościowych i zmian klimatycznych, pracownicy centrum udzielający informacji, odbierający przesyłki, biegnący dokądś z dokumentami albo doglądający zwierząt, naukowcy z ożywieniem dyskutujący w podcieniach. A do tego dzikie zwierzęta: małpy, kolorowe ptaki, ale i drapieżniki, odgrodzone od ludzi siatką. Nie zamknięto ich w małych, betonowych wybiegach – wciąż żyją w dżungli, tylko tak, by ludzie mogli je podglądać. Oszołomiony zauważam, że opadła mi szczęka, zupełnie jakbym znowu był dzieckiem, które odkryło wielki świat poza domem.

Dżip zatrzymuje się przed najbardziej okazałym budynkiem. Przy wejściu wisi prosta tabliczka: „DYREKCJA”. Dopiero gdy kierowca zniecierpliwionym głosem ponagla mnie do wyjścia, dociera do mnie, że oto jestem u celu. To już tutaj. To już za chwilę. Zobaczę ich po tak długim czasie. Jestem wzruszony tym, ile osiągnęli w ciągu minionych lat. To wszystko to przecież ich dzieło! Jednocześnie czuję macki przerażenia, opasające moją pierś, miażdżące żebra – gdy po głowie kołacze mi się pytanie, czy teraz znajdzie się tu dla mnie miejsce?

Trzaskam drzwiami dżipa. Zdejmuję okulary przeciwsłoneczne i wbiegam po niskich schodkach na ganek krokiem lżejszym niż wskazywałby na to stan mojej duszy. Drzwi są otwarte, w środku głośno chodzi wiatrak. Wolontariusze rozmawiają przez telefon, odpowiadając na pytania, udzielając wskazówek, sprzedając bilety. Pytam o drogę do gabinetu zarządu. Miło uśmiechnięta dziewczyna pokazuje zgrabną ręką koniec korytarza.

Zatrzymuję się przed drzwiami. Biorę trzy głębokie wdechy. Czy będę w stanie się odezwać? Czy głos mnie nie zawiedzie? Pukam, a kiedy nikt nie odpowiada, po chwili naciskam klamkę. Wchodzę. I oto są.

Ona – posiwiała, ale wciąż czujna. Mądre, ciemne spojrzenie pada na moją twarz i przygląda mi się badawczo.

On – wychudł i przygarbił się, lecz uśmiech wciąż nie schodzi z jego warg. Bije od niego spokój i mądrość.

Niestety, nie widzę z nimi matki. No tak, mówili mi przez telefon, że odeszła w zeszłym roku. Ból ściska mi serce, choć przecież pożegnaliśmy się wiele lat temu.

On podnosi się zza biurka i przysuwa mi fotel. Ona zapraszającym gestem otwiera ramiona.

– Czekaliśmy na ciebie, Mowgli – Bagheera wypowiada miękko moje imię.

– Witaj w domu – dopowiada Baloo.

I wiem, że naprawdę jestem wreszcie u siebie.


Opowiadanie powstało w ramach „Pisalni” Aleks Makulskiej – warsztatów pisania na żywo.

Autor: Paulina Boguta-Miller

Dodaj komentarz