Zostały mi smocze opowieści

Zostawił mi ją, odchodząc. Powiedział, że zawsze, gdy będę potrzebować jego siły, ona mi ją przywróci. Przytulałam ją do serca i słyszałam pieśń, którą śpiewał, gdy jeszcze świat mógł pomieścić w sobie jego i jemu podobnych.

Mieniła się wieloma barwami. Jak na obrazie, malowanym akwarelą, kolory zlewały się ze sobą, przechodziły przez siebie warstwami, przelewały się: nieoczywiste, niedookoreślone, połyskujące intrygująco w świetle. Głęboka czerwień, przechodząca w fiolet, przełamywana różem i srebrem. A kiedy indziej ‒ pod odpowiednim kątem ‒ zieleń, opalizująca złotem. Była zadziwiająco jedwabista w dotyku, choć wydawało mi się kiedyś, że powinna być chropowata i nieprzyjemna dla dłoni. Wielka i gruba jak łapsko kowala, zwężała się z jednej strony, w jedynym miejscu praktycznie pozbawionym barwy. Bił od niej chłód, pewnie dlatego, że pozbawiona była ciepła jego ciała. Lubiłam sięgać po nią, gdy potrzebowałam otuchy, stała się moim talizmanem. Wodziłam bezwiednie palcami po gładkiej powierzchni lub chowałam ją pod płaszczem, ilekroć ruszałam w drogę. Potrzebowałam zawsze mieć ją przy sobie, by nie tracić nadziei. 

Inne maginie czasem pytały, czy ma magiczne właściwości. Dla mnie cała jej magia kryła się we wspomnieniach, które we mnie budziła. Wystarczyło, że w jej powierzchni odbiły się słoneczne promienie, by wrócił do mnie widok całego stada, wzlatującego w niebo o zachodzie słońca. Bym znów czuła to samo wzruszenie, które czułam w tamtym momencie. Wystarczył chłodny dotyk, bym znów czuła na twarzy pęd powietrza, gdy mknęłam na jego grzbiecie w przestworzach, bezpiecznie schowana w zagłębieniu ponad skrzydłami. 

Nie wiem, naprawdę dziś nie rozumiem, jak mogłam ją wyrzucić. Jedną z ostatnich pamiątek, które zostały ludzkości po smokach. Bywało, że czasem magowie odnajdywali smocze artefakty gdzieś w odległych górach lub głęboko w lasach. A ja swoją smoczą łuskę dostałam przecież od przyjaciela, podarował mi ją, nim odleciał z innymi smokami. Być może zrobiłam to w przypływie emocji, z rozpaczy, że smoki odeszły, a magia zaczęła umierać. Ze złości, że zostawiły nas wszystkie magiczne istoty, porzuciły, odbierając nam swoją wiedzę, odmawiając przewodnictwa i wsparcia. Zabierając ze sobą wszystkie zaklęcia i czary, magiczne pieśni i tajemnice.

A może zwyczajnie zgubiłam ją podczas wędrówek w poszukiwaniu wciąż niewygasłych źródeł mocy. Może wypadł mi gdzieś spod płaszcza lub zgubiłam ją razem z podróżnym plecakiem podczas jednej z wielu ucieczek przez ciemność. Może straciłam wiarę we wszystko, z czym się wiązała, i dlatego nie pilnowałam jej dostatecznie żarliwie. Dlaczego jej nie szukałam? Nie umiem sobie dziś przypomnieć.

Tęsknię za tą łuską, tym ostatnim łącznikiem ze światem, który znika na naszych oczach. Tęsknię za smokiem, który mi ją podarował, nim odszedł z naszego świata. Tęsknię tym mocniej, że wiem i rozumiem już dzisiaj, że to my, ludzie ‒ zarówno niemagowie, jak i obdarzeni mocą ‒ odrzuciliśmy smoki i wszystko, co sobą reprezentowały. Odwróciliśmy się od magicznych stworzeń, sądząc, że jesteśmy od nich potężniejsi i nie potrzebujemy ani ich mądrości, ani ich efemerycznego piękna. Grozy i wzruszenia, które w nas budziły. 

Smoki odeszły. A ja powoli tracę pewność, że kiedykolwiek istniały naprawdę. Kiedyś przypominała mi o nich ta smocza łuska. Dziś nie mam już nawet takiego dowodu. Została mi tylko tęsknota. Zostały tylko smocze opowieści.


Tekst powstał podczas pisania na żywo w „Pisalni” Aleks Makulskiej.

3 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *