Nie z tego świata

Moje ciało leżało nieruchomo na migoczącym od wschodzącego słońca piasku, a przypływająca i odpływająca leniwie woda dotykała bosych stóp i zostawiała na nich zielone wodorosty. Długie, czarne włosy  były rozczochrane i posklejane od morskiej wody i soli. Idealne zwykłe mani/pedi było w opłakanym stanie, a mój ulubiony kostium Chanel w rozsypce. Ech i zgubiłam kolczyk! Nie jakiś designer’ski, ale mój ulubiony, kupiony od lokalnego artysty za kasę z pierwszego zlecenia, jeszcze na studiach. Moje, zwykle błękitne, teraz zamroczone podejrzaną mgiełką oczy patrzyły upiornie pusto i bez życia w jakiś bliżej niekreślony punkt. Jakby to powiedziała moja świętej pamięci prababka, uchodząca w swojej rodzinnej okolicy za najlepszą wiedźmę od rzucania przekleństw „jak nie urok to przemarsz wojska”.

Jak do tego doszło nie mam pojęcia. To znaczy wiem jak po kolei rozwijały się wydarzenia, które doprowadziły do katastrofy, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że jeszcze dwa dni temu byłam żywą, wesołą trzydziestoparolatką ze świetnie prosperującym biznesem, seksownym narzeczonym i wypasionym apartamentem na czterdziestym piętrze nowoczesnego budynku przy Piątej Alei. Moje astralne ciało patrzyło na moje fizyczne i jak najbardziej martwe ciało, leżące na mojej ulubionej plaży, trzysta metrów od mojego nowiutkiego kanarkowo żółtego Audi, które dostałam miesiąc wcześniej od mojego narzeczonego na naszą drugą rocznicę. Jeszcze nawet nie zdążyłam się nim nacieszyć. Dodam, że prezent był w pakiecie z pięciokaratowym pierścionkiem zaręczynowym. Wspominałam, że mój narzeczony był nie tylko seksowny,  ale i dziany. Nie mogłam uwierzyć, że sama dowiozłam się w miejsce mojej ostatniej akcji i niefortunnego finału doczesnego żywota. Musiałam sama przed sobą przyznać, że wyglądało to słabo.

Ale zacznijmy od początku czyli od dnia, w którym zorientowałam się że moją moc szlak najczarniejszy trafił. Najpierw niedowierzanie, potem zaprzeczenie, aż wreszcie na końcu panika. Od razu poodwoływałam wszystkich klientów na następny tydzień do przodu, tłumacząc się ważnymi sprawami rodzinnymi i potrzebą natychmiastowego wyjazdu. Teraz pewnie będę musiała odwołać ich permanentnie.  Pamiętam, że siedziałam właśnie na Skypie z moim najstarszym i najlepszym klientem.  To znaczy najlepszym w sensie czeków jakie mi wystawiał, bo facet sam w sobie był totalnym psychopatą, a jego seanse skupiały się głównie na wywoływaniu duchów swoich ofiar i torturowaniu ich od nowa. Normalni ludzie trzymaliby by się od takiego z daleka i od razu zawiadomili policję, ale kontrakt zobowiązywał mnie do zachowania tajemnicy, a w czasach gdy go podpisywałam byłam początkującym medium, bez żadnego doświadczenia i nie mogłam pozwolić sobie na wybrzydzanie. Nawet mój wewnętrzny głos mówiący „Jess to pachnie katastrofą” nie potrafił mnie zatrzymać. Niestety typ okazał się prawnikiem i miał wysoko sklasyfikowane, magiczne zdolności negocjowania kontraktów. Założę się, że pracował dla najlepszej firmy prawniczej na Manhattanie, takiej która zatrudnia tylko absolwentów Harvardu. Wpadłam, jednym słowem, jak przysłowiowa śliwka w kompot a wykręcenie się z kontraktu graniczyło z cudem i podejrzewam, że nawet po śmierci będę musiała nadal wykonywać zlecenia. Ale do rzeczy…

Pierwsza moja myśl po jako takim ogarnięciu się z paniki wywołanej stanem mojego doczesnego ciała była skontaktować się z Randym. Ale co miałabym mu właściwie powiedzieć, „Sorki kochanie, ale nie będę dziś na kolacji, bo tak jakby jestem martwa, ale nie martw się pracuję nad tym. Wiem, wiem,  że zaprosiłeś wszystkich przyjaciół i znajomych i mieliśmy świętować zaręczyny, ale na pewno dziś nie dam rady”. Odrzuciłam tę szaloną myśl tak szybko jak tylko się pojawiła. Poza tym Randy i tak nie miał  żadnych zdolności telepatycznych ani medialnych. Chyba, że w mediach społecznościowych, z jego wyglądem boga słońca mógł na pewno uchodzić za magicznego. Nawet do końca nie wierzył w całe to „czarownicowanie”, zawsze się dziwił jakim sposobem moja działalność pozwala mi mieszkać na Manhattanie, w końcu ani prawnikiem ani banksterem ani nawet dziedziczką nie byłam. Nie mogłam mu przecież wyjaśnić, że pochodzenie z długiego rodu czarownic, wiedźm, wróżek i innych magicznych czyni mnie kimś w rodzaju arystokracji. Całe to wróżenie z kart i rozmawianie z duchami uważał za dobry i najwyraźniej intratny kant i traktował z przymrużeniem oka. Czasem miałam wrażenie, że uważa mnie za oryginalną ciekawostkę, tak inną od całego jego towarzystwa, mającą trochę zaszokować snobistyczną rodzinę. Tak że Randy odpadał. Poza tym policja na pewno już go powiadomiła, w końcu dla nich pierwszy podejrzany to zawsze albo mąż albo narzeczony albo kochanek. Widziałam jak krzątają się wokół mojego ciała, rozstawiają parawany, robiąc zdjęcia i oznaczając dowody, najwyraźniej śpieszą się, żeby zdąży załatwić cała sprawę przed pojawieniem się pierwszych psiarzy i biegaczy. Już widzę jak całe Miniville będzie miało używanie, kiedy rozejdzie się pocztą pantoflową informacja, że nie żyję, będą mieli o czym plotkować przez cały następny rok.

Przejrzałam w myślach listę wszystkich moich nieludzkich znajomych, klientów, współpracowników, sąsiadów, znajomych i rodzinę Randy’ego.  Nie było tego dużo, większość to ludzie. Nieliczni magiczni i tak nie ujawnili się ze swoimi zdolnościami, a ci, o których wiedziałam, że są z naszej ligi, albo mają przynajmniej domieszkę magicznej krwi byli albo zupełnie nieświadomi albo sporo za słabi, żeby mi w jakikolwiek sposób pomóc. Kontakt z moją familią absolutnie nie w chodził w grę, już i tak byłam na czarnej liście i niechybnie pogrążyłabym się bardziej, jeśli ktokolwiek z nich by coś zwęszył, zlecieliby się jak sępy do padliny, a pomocy i tak żadnej bym nie dostała.

Dalej przebiegłam listę moich szkolnych kolegów i koleżanek. Pamiętam, że w liceum był jeden taki typ, nie miał nawet jeszcze „coming out’u”, więc tylko zgadywałam, że ma zdolności supernaturalne, ale pewna być nie mogłam. Często gadał do siebie, stał zawsze z daleka unikając ludzi i tylko przemykał się na przerwach przyklejony do ścian na korytarzu. Wszyscy podejrzewali go o Aspergera, chociaż wtedy to słowo nie był jeszcze w powszechnym użyciu. Ja natomiast zawsze podejrzewałam go o konszachty ze zmarłymi. W końcu i tak nie wiem co się z nim stało, bo odszedł od nas w trzeciej klasie, nie pamiętam nawet jego nazwiska. Reszta to zwykli ludzie. Paru nieludzkich było na studiach, ale oni wszyscy z innej branży, głównie zajmującej się doradztwem w inwestycjach na giełdzie i przepowiadaniem krachów finansowych. Gdzie jest dobre medium kiedy jest potrzebne, w desperacji już nawet nie pogardziłabym dzieciakami bawiącymi się planszą Ouija. W tym momencie nadawałoby się cokolwiek co pozwoliłoby mi skontaktować się z drugą stroną i wyplątać się z tego fuck upu.

Mogłabym nawiązać kontakt z Rachelą moją byłą BFF. Chociaż na samą myśl o tym zrobiło mi się słabo, z braku lepszego określenie, w końcu jestem w tym nowa i nie wiem czy duch może zasłabnąć. Nie chciałam usłyszeć, że znów dzwonię tylko jak czegoś chcę, a tak tylko Randy i Randy, a o przyjaciołach to nie pamięta. Od 2 lat, odkąd poznałam Randy’ego, nasze stosunki nie układały się najlepiej. Kiedyś byłyśmy nierozłączne, odkąd poznałyśmy się pierwszego dnia szkoły i usiadłyśmy razem w ostatniej ławce. Pamiętam jak siedziałam sama w klasie i czekałam aż wejdzie ktoś znajomy i przy mnie usiądzie. Ale weszła ona, zupełnie mi nieznana ciut za słodka jak na mój gust siedmioletnia dziewczynka. Nawet nie zwróciłam uwagi, że nieśmiało podeszła i zapytała czy może ze mną usiąść. Nie miałam wcale na to ochoty, ale głupio mi było powiedzieć nie, bo bałam się, że mogłaby się rozpłakać. Ale jak już usiadła tak została. Przez cała podstawówkę i szkolę średnią stanowiłyśmy zgrany dream team zarówno w jak i poza szkołą. Na studiach zamieszkałyśmy razem w wyjętym 30 m mieszkanku na Brooklynie, razem uczyłyśmy się do egzaminów, a w wolnych chwilach zgłębiałyśmy magiczne księgi i grimuary odziedziczone po przodkach. Razem jeździłyśmy na wakacje, razem podbijałyśmy nowojorskie kluby i razem marzyłyśmy o lepszej przyszłości. Uświadomiłam sobie, że z nieludzkich z silnym talentem znam tylko Rachelę. No tak jest jeszcze psychopata, ale on do kontaktów z zaświatem potrzebował zawsze mnie, więc może na tym polu nie przejawiał zbyt silnych zdolności. Poza tym jego pomoc wiązałaby się zapewne ze sprzedażą mojej duszy na następne tysiąc lat a tego przecież sobie nie zrobię.

„No to przesrane tak skończyć” odezwał się nagle przepity głos starego żula tuż obok mojego ucha. Z ust zwisał mu niedopalony skręt, który pamiętał czasy dzieci kwiatów.

W normalnych okolicznościach rzuciłabym mu dolara i odeszła z niesmakiem, ale w tej sytuacji zdesperowany brzytwy się chwyta. Po pierwsze nikt oprócz niego do tej pory mnie nie zauważył, a poza tym znajomy duch, nawet jak wygląda jak klon Charlesa Mansona, może okazać się przydatny.

„Długo tu straszysz, widziałeś co się stało?” zapytałam.

„Nic nie widziałem, przyszedłem, bo zbierało się na jakąś rozróbę. Normalnie nawiedzam w centrum, dom Wallaców, na Wiązowej. Szczególnie teraz jak wprowadzili się tam nowi lokatorzy, z dziećmi. Straszenie bachorów to moja jedyna rozrywka ostatnio”.

„Do przeklętego dworku ktoś się wreszcie wprowadził”, zdziwiłam się. Ile to już lat, z 15 jak nikt tam nie mieszkał. Pamiętam, że od czasu kiedy Wallace zwariował i podobno zamordował całą rodzinę. Od tamtej pory nikt tego nie chciał kupić, bo podobno przeklęty i straszy”.

„Tam zaraz straszy,  raptem parę razy lewitowały krzesła na Halloween, a tak to było spokojnie. Jestem kulturalną zjawą.” – wyjaśnił nieznajomy zaciągając się skrętem.

„Chyba w odróżnieniu od życia doczesnego” dodałam złośliwie, sądząc po jego stroju był chyba za życia bezdomnym. Cholera może nie powinnam go antagonizować w końcu mam zamiar skorzystać z jego kontaktów.

„A ciebie to ja pamiętam”.  – stwierdził nieznajomy „Jesteś prawnuczką tej wiedźmy jakiej tam było Alona, Fiona. Wiem, Simone! Próbowała mnie raz wykurzyć z domu jednej staruszki. Ale zmarło się babci zanim zdążyła zapłacić za usługę i sprawa rozeszła się po kościach. Ech to były czasy, u babci w domu. Cicho, spokój, ciepło i przytulnie. Ale jak się babci zeszło na zawał, nie z mojej winy dodam,  zburzyli jej domek i postawili tam jakiś turystyczny paszkwil. Ani chwili spokoju potem nie było, wiecznie imprezujący biznesmeni z Nowego Jorku. A myślisz, że duchów się bali. Nic z tych rzeczy, po litrach alkoholu i ekstazy brali mnie za portiera.”

Nigdy nie uwierzę, że babcia zajmowała się takimi trywialnymi sprawami, była na to zbyt dobrze wyszkolona, brała tylko robotę z wyższej półki, pozbywanie się duchów uważała za zajęcia dla plebsu. Ale nie będę się z facetem wykłócać, może sobie myśleć co chce. Odpowiedziałam, więc grzecznie, że owszem Simone była moją prababcią.

„No to na mnie już czas”. – stwierdził duch – dzieciaki pewnie wstają już do szkoły. Muszę lecieć, zająć się trochę robotą”.

„Poczekaj potrzebuję informacji. Nie wiesz czy nie mieszka w pobliżu jakaś medium albo chociaż egzorcystka” zapytałam.

„Tfu, tfu medium, od takich to ja się z daleka trzymam, jeszcze mi życie miłe” odburknął duch.

„Więc jak kontaktujesz się z drugą stroną” spytałam zdziwiona.

A po co mi to! Tylko same kłopoty” wzruszył ramionami duch. „Chociaż czekaj, jest jeden gość, prywatny detektyw, podobno ze zdolnościami. Nigdy go co prawda nie spotkałem, ale w lokalne gazetce widziałem jego ogłoszenie jak moi szukali sposobu na wyjaśnienie niewyjaśnionych zdarzeń w ich nowym domu. „Dziwne sprawy – agencja detektywistyczna” tak się chyba nazywał, możesz tam spróbować”.

Musiałam użyć całego mojego daru przekonywania i w końcu Manson zgodził się zaprowadzić mnie pod adres siedziby agencji. Była to stara, tajemniczo wyglądająca willa na skraju miasta, która czasy świetności miała już za sobą.  Międzywojenną rezydencję otaczało murowane ogrodzenie, na którym wykuta była tabliczka „John Wickaa – detektyw”. Metalowa, zdobiona art deco furtka była otwarta na oścież.  Bez problemu weszliśmy do środka i moim oczom ukazał się starannie zaprojektowany, ale ciut zapuszczony ogród. Przed wejściem, pośrodku podjazdu w oczy rzucała się niewielka fontanna, w której zamiast wody wylegiwały się dwa białe Maine Coony.  Po obu stronach drzwi stały wykute w marmurze posągi greckich bogini a nad nim zwieńczony spadzistym dachem tarasik z balustradą i kolumnienkami, cały w kolorowych kwiatach. Do drzwi prowadziło kilka schodków, które widziały lepsze czasy, nie było nawet dzwonka, tylko staromodna kołatka w kształcie głowy wilka.

„A teraz co?” zapytałam „masz pomysł jak zapukamy do drzwi, bo nie sądzę, że ktoś usłyszy jak zacznę wołać.”

„Teraz to już sobie radź, ja znikam zająć się moimi lokatorami.” Manson zniknął tak nagle jak się pojawił. Stałam przez chwilę kontemplując moją gównianą sytuację, aż nagle drzwi otworzyły się i stanęła w nich, na moje oko, 60-letnia kobieta w czarnej sukience z długim rękawem, czarnej chuście na głowie i koronkowym białym szalu na ramionach wyglądała jak grecka babcia.

„Czego ?”zapytała

„Pani mnie widzi?”

„ A co mam nie widzieć, stoisz tu przecież. John klientka do ciebie” – zawołała „Przechodzą jakieś elementy spod ciemnej gwiazdy. Nic tylko morderstwa, porwania. Przeklęta profesja” mamrocząc pod nosem przeszła obok mnie.

W drzwiach stanął  wspomniany John. Na detektywa to mi nie wyglądał, w szarym garniturze, wysoki, chudy w drucianych okularach i grzywą czarnych, kręconych włosów spadających na twarz, przypominał raczej księgowego.

„Pani wybaczy mojej mamie, nie jest dziś w najlepszym humorze. Proszę wejść.” Powiedział.

 Baba wyglądała na taką co nigdy nie jest w humorze, mieszkać z nią to bym nie chciała. Przypominała mi trochę moją niedoszłą teściową tyle, że tamta nigdy nie pozwoliłaby sobie wyglądać inaczej niż angielska księżna, nosiła tylko pastelowe róże i błękity i wielkie kapelusze,  ale charakter najwyraźniej podobny.

 „Widzę że pani jest w tym nowa” powiedział detektyw prowadząc mnie do obszernego gabinetu zaraz przy wejściu. „ Skąd pan wiedział?”zapytałam.

„Starzy wyjadacze nie wchodzą po schodach tylko po prostu pojawiają się tam gdzie chcą. Spokojnie, pani też do tego dojdzie za jakiś czas”.

„O nie, nie, ja do niczego nie chcę dochodzić. Dziękuję bardzo. Chciałabym jak najszybciej się  stąd zabrać z powrotem.”

„Niestety, ale wskrzeszanie zmarłych nie leży w moich kompetencjach. Z tego co wiem do tej pory udało się to tylko raz w historii, starożytnym Rzymie jakieś 2000 lat temu” z humorem stwierdził detektyw.

„Nie musi mi pan przypominać, że jestem w czarnej dupie,  może przynajmniej mi pan pomóc w  skontaktować się z kimś  z zewnątrz.”

„Muszę Panią ostrzegać, że większość ludzi nie wierzy w życie pozagrobowe i biorą mnie albo za wariata albo szarlatana.”

„Czym się pan właściwie zajmuje?” zapytałam.

„A, przepraszam, zapomniałem się przedstawić. John Wickaa, detektyw, ze specjalnością sprawy nadprzyrodzone.  Najczęściej szukam zaginionych przodków, niewyjaśnionych tajemnic rodzinnych, znikających krewnych. Na ogół sami zmarli chcą dowiedzieć się co się z nimi stało po ich śmierci i czy wnuki nie roztrwoniły majątku. Przychodzą też zdesperowane rodziny, którym umarł ekscentryczny wujek i nie mogą doszukać się testamentu”

„Nie wygląda to na intratny biznes, skoro wciąż mieszkasz z matką.” Nie mogłam powstrzymać się od wytknięcia mu tego szczegółu, ale darowanemu koniowi. „Mam na imię Jess, Jess Lafay. Ktoś mnie właśnie zamordował, ja sam widzisz, i nie wyjdę stąd póki nie znajdę mordercy. Oficjalnie zostaję twoją najnowszą klientką. Mam nadzieję, że nie bierzesz zaliczek z góry.”

Autor: Ewstra

Jedno przemyślenie nt. „Nie z tego świata”

Dodaj komentarz