Narodziny

Ciemno.

Nie wiem, czy moje oczy są otwarte, czy zamknięte. Z trudem dociera do mnie, że – mam oczy. Głowę – wąską, zakończoną ostrym pyskiem. Długą szyję, teraz nieprzyjemnie przygiętą.

Raptem z ogromną wyrazistością doświadczam własnego ciała. Jest, zwinięte w kłębek, z nosem wciśniętym między kolana, łapami ciasno przytulonymi do piersi.

Ja jestem.

Ciasno.

Coś twardego, choć uginającego się pod naporem ciała, uciska mnie z każdej strony. A może to ja pcham to coś, walcząc, by się wydostać… Czuję tę barierę na karku i barkach. Czuję, jak wbija się w mój ogon. Pazury skrobią o coś, pysk nagle napotyka opór, nie udaje mi się unieść głowy. To coś – ten worek, a może błona – gniecie mi skrzydła.

Muszę się wydostać!

Wilgotno.

Moje więzienie jest mokre i ciepłe. Pulsuje. Ten rytm wypełnia mi głowę, ciało i duszę. Każda łuska drży na mojej skórze do taktu. Krople wody spływają wzdłuż grzebienia na grzbiecie, spłaszczonego teraz, niemiłosiernie gniecionego. Słony smak wypełnia paszczę, szczypie w kąciki oczu. Krople wpadają do nozdrzy. Słone, rozgrzane – chcę strząsnąć je z siebie, ale nie mam tutaj miejsca. Próbuję, lecz nie mogę się rozprostować.

Kurczę się w sobie, napinam wszystkie mięśnie, by zebrać siły i nagle naprzeć tak mocno, jak tylko potrafię, na ściany mojego więzienia.

Duszno.

Powietrze ma konsystencję płynnego złota. Czuję jego ciepło na całym ciele, mimo twardej, grubej skóry. Walczę o oddech, płuca dostają zbyt mało tlenu, mam wrażenie, że płoną.

Gorąco.

Zaczyna się pod żołądkiem.

Żar łaskocze i wywołuje mrowienie. Jak mała, ognista kulka, która rośnie i rośnie z każdym oddechem, płomień rozpycha się we mnie. Obejmuje brzuch i serce. Falą ciepła wkrada się do przełyku. Rozlewa się leniwie po udach, dociera do ramion i grzbietu. Czuję, jak wypełnia mi gardło. Otwieram pysk, to silniejsze ode mnie, coś przejmuje nade mną kontrolę…

Instynkt i odwieczne prawa życia.

***

Powiadają, że kiedy się wykluwał, wulkan Ravaso wyrzucił lawę na wiele staj w górę. Nocne niebo zmieniło kolor na ognistoczerwony, jak magma, która wydostała się na powierzchnię i popłynęła zboczem góry. Wiatr poniósł ogniste wyziewy, dym i wulkaniczne pyły daleko poza wyspę, osmalając dachy wsi i miasteczek na wybrzeżu, a ziemia zadrżała przelękniona. Nieliczni, którzy widzieli tę chwilę, zapamiętali, że widok był straszny, lecz piękny. Hipnotyzujący. A co by mówili, gdyby znaleźli się we wnętrzu góry?

Wokół niego unosiła się para. Powietrze drgało niemal tak samo, jak w jaju. Tuż obok kula ognia jak szklany bąbel wykwitła na rozżarzonej magmie i wybuchła, wzniecając iskry.

Wstał ze skorup rozbitego jaja, a jego obsydianowe łuski lśniły od wilgoci. Był jeszcze młody i niewielki, ale jego ciało nosiło już znamiona przyszłej wspaniałości. Od spiczastego pyska po ostro zakończony ogon mienił się czernią, fioletem i złotem. Głowę okalał kolczasty kołnierz – jego smocza korona. Postawił grzebień, biegnący wzdłuż pleców, i potrząsnął łbem, jakby chciał do końca obudzić się z długiego snu.

Część skorup stopiła się pod wpływem żaru, gdy rozdarł swoje więzienie pazurami i płomieniem z głębi trzewi. Zachrzęściły teraz pod pazurami jego łap, gdy z trzaskiem stawów nareszcie się rozprostował i uniósł głowę w stronę nieba, widocznego w kraterze ponad nim. Na próbę poruszył skrzydłami. Skórzaste błony załopotały, gdy rozpostarł je w całej okazałości. Podskoczył i uniósł się lekko w górę, potem coraz wyżej i wyżej, a złote i czerwone refleksy zdobiły jego skrzydła i ogon, gdy wzlatywał w stronę krateru.

Wzniósł się wysoko, wyniesiony siłą skrzydeł ponad popiół i kłęby dymu, i leciał dalej, zostawiając za sobą wulkaniczny żar. Ogień buzował w jego piersi, ale na zewnątrz czuł chłodny powiew wiatru. Wciągnął w nozdrza zapachy nocy. Wszystko było nowe, niepojęte i ekscytujące. Świat czekał, by on go odkrył.


Tekst powstał w ramach „Pisalni” – warsztatów kreatywnego pisania na żywo, prowadzonych przez Aleks Makulską <3

Autor: Paulina Boguta-Miller

Jedno przemyślenie nt. „Narodziny”

Dodaj komentarz