Kamyki

Nie pamiętam, która z nas to wymyśliła.

W jeziorze można znaleźć gładkie kamyki, na których są otarcia i małe znaczki. Czasem są to wklejone kawałki muszelek, czasem tylko kreski. Kiedy ma się dużą wyobraźnię, jaką ma się zwykle w tym wieku, widać litery i obrazki, jakie czasem można znaleźć na skałach i w pradawnych jaskiniach.

Wzięłyśmy kartkę i bawiłyśmy się w laboratorium archeologiczne. Jedna z nas  dyktowała litery, druga zapisywała. O b c y  A n n a  u m a r l a. Zabrzmiało, jak wszystkie tajemnice Templariuszy razem wzięte. Przez następnych kilka tygodni wakacji, brodząc w płytkiej przezroczystej wodzie lub sięgając z pomostu szukałyśmy kamyków ze znaczkami, żeby układać historię tajemniczej Anny, która kiedyś mieszkała w okolicy, a potem została uwieziona i nękana przez prześladowców zmarła, żeby straszyć teraz nas w imię należnej zmarłym pamięci.

Nie wiem dlaczego uznałyśmy, że wszystko, co niebezpieczne jest niebieskie. A tego lata było nad jeziorem bardzo dużo błękitnych motyli, które nazywają się modraszek ikar. Okazji do lęku było mnóstwo.

Ale najbardziej niebieska była pani Czaplicka.

Nie pamiętam, choć pewnie wiedziałam, jak miała na imię. Przyjeżdżała do domku „Balbina”, który pan Cebula wynajmował letnikom. W zasadzie nie pamiętam, żeby przyjeżdżał tam ktokolwiek inny. Warunki były spartańskie – proste metalowe łóżko z siennikiem, mała kuchenka gazowa, nawet taras, na którym zwykle pędzi się życie nad Dadajem, był tam symboliczny. Pani Czaplickiej to nie przeszkadzało, była co roku przez cały miesiąc. Od stóp do głów ubierała się na niebiesko. Miała długie białe włosy i błękitną opaskę. Codziennie wczesnym rankiem wychodziła do lasu, w krótkich spodenkach i z laską. Musiała chodzić daleko, bo długo jej nie było i przynosiła kanie i kanki pełne poziomek i malin, które z naszej strony, gdzie były ośrodki i sporo ludzi spacerowało, trudno było znaleźć w takich ilościach. Kiedy się miało szczęście udawało się napełnić  najwyżej metalowy kubeczek.

Ubzdurałyśmy sobie, że pani Czaplicka jest szpiegiem złego brata Anny, Kaczkaixa. Dobry brat też istniał,  miał na imię Kaczkabut, co wyczytałyśmy z dwóch znaczków na kamieniach – nietrudno zgadnąć, że jeden w zarysie przypominał but, a drugi kaczkę. Wymyśliłyśmy, że Anna była uwięziona na wyspie. Nie na tej na wprost naszej działki. Ta była znajoma i oswojona, często pływałyśmy tam łódką, a nasze mamy i ciotki od czasu do czasu pokonywały ten około 400 metrowy dystans wpław, asekurowane przez tatę z łódki. Annę więziono na wyspie w głębi jeziora. Tej, która była na brzegach tak gęsto porośnięta jeżynami, że nawet kiedy się tam dopływało nie można było dostać się w głąb. Kiedyś musiały tam być jakieś zabudowania, bo wśród jeżynowej gęstwy widać było resztki podmurówki. Dla nas był to ewidentny ślad po więzieniu Anny.

Tak bardzo wciągnęłyśmy się w tę zabawę i tak długo wymyślałyśmy różne wersje historii, że zaczęłyśmy śmiertelnie się bać. Wieczorem żadna z nas za nic nie poszłaby sama do kibelka w lasku. Kiedyś na płocie oddzielającym nasze domki od domków pana Cebuli, znalazłyśmy kilka kamyków ze znakami. Może podrzuciła je któraś z nas, żeby spotęgować klimat grozy, może wypadły nam z kieszeni i ktoś odłożył, żeby nie zginęły, ale dla nas był to ewidentny ostrzegawczy znak od pani Czaplickiej.

Pani Czaplicka nie miała chyba własnej bliskiej rodziny i dzieci. Bardzo lubiła mnie. Kiedy wracała z lasu, przynosiła na białym talerzyku z błekitnozłotą obwódką maliny albo poziomki „dla Misi”. Smakowały pysznie, całkiem inaczej niż te, które można kupić w sklepie czy na targu. Były małe, ciemne i bardzo słodkie, a  fakt, że dostawałam je od „tej” pani Czaplickiej potęgował rozkosze zajadania.

Musiała przestać przyjeżdżać, kiedy miałam około 14 lat, bo wtedy Cebula sprzedał domki i wprowadziła się Ola. Nie pamiętam innych wakacji z panią Czaplicką, bo pewnie w żadnym innym momencie nie była już naszą, mimo że nieświadomą, partnerką zabawy. Teraz myślę, że pani Czaplicka, która miała wtedy pewnie około pięćdziesiątki (choć nam wydawała się taka stara) była takim Włóczykijem z książek Tove Jansson i może w ogóle była trochę Finką.

Zabawa z kamykami też trwała tylko jedno lato. Kilka razy później próbowałyśmy wrócić do tamtych emocji, ale się już nie udało, bo jak większość wielkich emocji, przywoływane na siłę, są już tylko słabym cieniem.

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *