Idąc razem przez wieki – część IV

Świat Po Przemianie

Obudziło mnie coś obleśnego i włochatego, przyklejonego do zębów, a gorąca ciecz o smaku zardzewiałych rur wlewała mi się prosto do gardła. Próbowałam odwrócić się, wyrwać, odsunąć, ale wszystkie wysiłki szły na marne, włochate coś nie odsuwało się ani o milimetr.

– Pij – usłyszałam w głowie głos Louisa – pij, bo wciąż jesteś osłabiona.

Piłam więc krew z jego włochatego przedramienia, a włoski łaskotały mnie w nos. Zastanawiałam się przez jakiś czas jak można być tak włochatym na rękach, aż w końcu zasnęłam.

Spałam długo. Gdy wreszcie otworzyłam oczy i nie zamknęłam ich po paru sekundach, Louis zerwał się z krzesła, na którym czytał “Wywiad z Wampirem” Anny Rice. Był blady i wychudzony, a na jego przedramionach znajdowały się czerwone niezagojone ślady po moich kłach.

– Ile spałam?
– Miesiąc – odpowiedział. Miał sińce pod oczami.

Zauważył, że mu się przyglądam.

– Ty nie wyglądasz dużo lepiej – wyszczerzył zęby.
– Louis… Mam kilka pytań. Kiedy możemy… – urwałam, bo Louis przysiadł delikatnie na łóżku obok mnie i położył swoją dłoń na mojej. Uniósł brwi w niemym pytaniu.
– To, co widziałam… Ciebie w różnych epokach. Wojny. Imprezy. Tych ludzi… To wszystko są twoje wspomnienia?

Skinął głową.

– A ty… Czym… Kim ty jesteś?

Ponownie uniósł brwi.

– Gdy się rozbierałeś, zasłoniłeś się przede mną. Ale widziałam… rzeczy… z twojej perspektywy. Widziałam twoje ciało. Widziałam, że się zmieniało. Że nie zawsze byłeś… Mężczyzną.

Louis westchnął głęboko.

– Jestem zmiennokształtnym.

Zapadła cisza.

Jakim kurwa zmiennokształtnym? Nie wystarczy, że jest wampirem?

– Co, kurwa? – zapytałam mało przytomnie.
– Jestem zmiennokształtnym, mogę zmieniać swoją ludzką postać.
– Dowolnie? – zapytałam, chociaż w obecnej chwili nie bardzo mnie to interesowało. Po prostu potrzebowałam powiedzieć cokolwiek, byle tylko nie siedzieć w ciszy pełnej niedopowiedzeń i niepewności.
– Są granice, ale nie będę ci tego dokładnie tłumaczył, bo tego nie potrzebujesz…
– Czekaj – weszłam mu w słowo – jeśli jesteś zmiennokształtnym, to… – przypomniała mi się noc, gdy po raz pierwszy pokazał mi swoją wampirzą postać – to to, co wtedy słyszeliśmy, to nie był wilk, prawda?

Louis znowu cicho skinął głową i po chwili wahania zaczął mówić.

– Wilkołaki, duchy, krasnoludy, rusałki… – wszystko to o czym ludzie piszą opowieści, istnieje.

Znowu patrzyłam na niego nie rozumiejąc.

– Jak to… istnieje – zapytałam, czując jak w moim słabym ciele zbierają się mdłości. Przekręciłam się na bok i zwinęłam w pozycji embrionalnej.
– Wszystko to istnieje. Gdy słyszysz ten stuk w kuchni? To prawdopodobnie chochlik ucieka przez szparę w ścianie. Gdy nagle bez powodu gary spadają z suszarki? To poltergeist. Gdy jesteś w lesie…
– Dobra, dobra, rozumiem – wymamrotałam, chociaż wcale nie rozumiałam.

Louis pogłaskał mnie po głowie, gestem, który musiał wykonywać przez ostatni miesiąc wiele razy. Zauważyłam, że po poszewkach w kolorze millennial pink już nie było śladu, teraz leżałam w spokojnych szarościach.

– Kiedyś ludzie, wampiry, rusałki i co tam jeszcze, żyli razem. Nie powiem, że w pokoju, bo to nieprawda, wszyscy mieliśmy swoje sojusze i waśnie, marzenia i wojny, ale nadszedł taki czas, kiedy ludziom zaczęło być ciasno w ich krainach. Zaczęło być ciasno i zaczęli się wybijać między sobą. Wielu z nas to pasowało – na wojnie… – urwał, widząc jak zamykam oczy, kuląc się coraz bardziej. Jego wspomnienia pod moimi powiekami były jak żywe. Na wojnie mogli się pożywić. Na wojnie mogli rosnąć w siłę. Na wojnie była krew. Dużo krwi. Mięsa. Flaków… Oddychałam głośno i powoli, starając się uspokoić. Myślałam, że fizyczna część przemiany będzie najtrudniejsza, ale nie, to moja ludzkość, moje człowieczeństwo sprawiało mi największe problemy. Nagle mnie olśniło.

– Czyli ty nigdy nie byłeś człowiekiem?

Louis pokręcił głową.

– Czy każdy… gatunek może zostać wampirem?
– Tak, jest wiele krzyżówek, ale nie będę ci o nich dzisiaj opowiadać.

Świat był zupełnie inny, niż mi się wydawało. Nie, tak naprawdę żyłam w świecie, którego nie znałam. Świadomie ignorowałam to uczucie, że ktoś za mną jest, te cienie, pojawiające się w kąciku oka, te hałasy, tak bardzo nieznajome. Czułam jak przechodzą mnie dreszcze, Louis położył na kołdrze gruby koc. Wciąż głaskał mnie po głowie, czułam jak jego dotyk mnie uspokaja.

– Jak już wydobrzejesz, to pójdziemy na pierwsze wspólne polowanie.

Ponownie zwinęłam się w kłębek i zamknęłam oczy.


Następny rozdział:

Poprzedni rozdział:

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *