Idąc razem przez wieki – część XII

Wezwanie

Jak na ironię, noc była jasna. Trzecia noc od zniknięcia Louisa. Czwarta od naszego konfliktu. Wściekły wulkan wypluwał hektolitry wrzącej lawy, a pył barwił księżyc w pełni na niebiesko.

Nie byłyśmy przyjaciółkami.
W dzieciństwie nie przyszła do mnie, nie pojawiła się też w czasach nastoletnich.
Odwaga czasami jak zjawa pojawiała się w dorosłości, ale zaraz znikała – do momentu, aż w moim życiu pojawił się Louis, który dał mi jąw pakiecie z siłą oraz narzędziami do walki, jednak czułam, że jest to związek, który wisi na włosku.
Że aby ją zatrzymać przy sobie, potrzebuję zajrzeć w siebie, wgłąb mojego serca, odrzucić to, co nadal krępowało mnie jak kajdany.
Konwenanse, uprzedzenia, stereotypy, ale przede wszystkim więzy, blokujące moje ciało – długo po przemianie nadal chodziłam spięta, z głową wciśniętą między ramiona i wzrokiem wbitym w ziemię, z ramionami wysuniętymi do przodu, by schować piersi.
Czasem zmartwiony wzrok Louisa spotykał się na chwilę z moim. Wtedy uciekałam w popłochu spojrzeniem, pamiętając jego słowa o tym, że da mi narzędzia, bym nie musiała już nigdy się bać. Mimo że dokonałam zemsty, mimo że walczyłam już nie raz, nadal moim życiem rządził strach, tak stary, że zakurzony i oblepiony pajęczynami, ale nadal obecny. Co musiało się stać, by on mnie zostawił, a ona do mnie przyszła? Bym przestała się bać i zaczęła raźniej spoglądać nie tylko w przyszłość, ale też i w lustro?

Kłótnia z Louisem wprowadziła mnie w refleksyjny nastrój.

Otwarte na oścież okno wpuszczało do pokoju niebieskie światło i poblask buchającej lawy. Rozwalona jak rozgwiazda, leżałam na chłodnej, lnianej pościeli, czując w oczach zaschnięte łzy, gdy w moje rozmyślania wbił się nagle paniczny wrzask Louisa. Jeśli można do kogoś telepatycznie wrzeszczeć.

Odruchowo się zerwałam.

– Louis?

Ale w odpowiedzi słyszałam tylko wykrzykiwane moje imię.

– Louis. Uspokój się – próbowałam do niego przemówić, chociaż mnie samej do spokoju było bardzo daleko. Musiałam go znaleźć, tylko gdzie mam szukać? Przez tysiące lat Louis nie zdradził swojej kryjówki.

I chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy, to wtedy to się stało, to wtedy nastąpił przełom: po plecach nie spłynął mi zimny pot.
Zimne były jedynie moje jasne myśli.
Że wiem jak szukać.
Że moje wyostrzone zmysły pomogą mi go znaleźć.
Że nie muszę się bać nocy, bo to tylko inna pora dnia.
Że jak znajdę Louisa i nawet świadomie nie będę wiedziała co zrobić, to intuicja podpowie mi jak działać.

Intuicja. Siostra odwagi. Siostra tej, która daje siłę, moc i nadzieję, tej, która podpowiada właściwe słowa w obronie nie tylko własnej, właściwe czyny wtedy, kiedy walczymy o słuszną sprawę, siostra tej, która wychodzi prosto z serca i w potrzebie zagłusza racjonalne myślenie. To jej powinnam słuchać. Nie złości.

Zarzuciłam pierwszą lepszą sukienkę, nie przejmując się takimi drobiazgami jak bielizna czy buty i pomknęłam przez las.
Teraz nawet nie chodziło o misję do spełnienia.
Teraz chodziło o to, że działałam razem z harmonijnym głosem dwóch sióstr, wychodzącym prosto z mojego serca, którego nie zagłuszał ani rozpaczliwy krzyk Louisa, wybrzmiewający w mojej głowie w nieregularnych odstępach ani moja wściekłość, której pokłady tłumiłam przez lata.

Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w oddechy i pomruki lasu.

Nie byłam sama. Oprócz mnie była masa chochlików, skrzatów, duchów, zwierząt, stworzeń leśnych, dla których bór był domem. Były tam też miejskie zwierzątka – nie tylko zagubione, ale też te, które postanowiły żyć samodzielnie, zdala od swoich kochających właścicieli. Dla nich las stał się nowym domem.

W jakiś sposób należałam do tego lasu. Nie czułam tego wcześniej, ale teraz, gdy wsłuchałam się w swoje serce i one dwie były ze mną – dwie siostry, jedna przewodniczka wojowników i kochanka bohaterek i druga, odwieczna doradczyni babek i prababek, opiekunka myśliwych, pionierek,
i wszystkich tych, którzy ryzykowali życiem – poczułam, że jestem częścią tego wielkiego organizmu.

Podeszłam do najbliższego wielkiego drzewa i położyłam na nim dłoń. Poczułam jego energię, poczułam jak przepływają przez nie soki, poczułam każdy organizm, który na nim się znajdował.

Jednak nie o to mi chodziło.

Skierowałam swoją energię niżej, aż dotarłam do korzeni.
Płynęłam wzdłuż skomplikowanego podziemnego korytarza, czując nad nim pulsowanie gorących zwierzęcych ciał, stukot nóżek i kopyt, ale nie znajdowałam tego, o którego mi chodziło. Na chwilę straciłam nadzieję, a wtedy niebo przecięła ogromna błyskawica i kątem oka dostrzegłam coś… Zjawę? Podziękowałam drzewu i zdjęłam z niego dłoń, mając wrażenie, że w odpowiedzi zamruczało coś niewyraźnie, trochę jak kot, a trochę jak piorun, i zaszeleściło liśćmi.
Rozejrzałam się za zjawą, ale zniknęła. Po chwili lunął rzęsisty deszcz, przyklejając mi sukienkę do ciała. Ściągnęłam ją, żeby nie rozpraszał mnie dotyk klejącego materiału.
Wtedy niebo rozświetliło się ponownie, a ja zobaczyłam zjawę tuż przed sobą.
Była prawie całkiem przezroczysta, pokryta jedynie fioletem pochodzącym z niebieskiej pełni połączonej z czerwienią buchającego lawą wulkanu.


Spojrzałam na plującą ogniem górę, wywyższającą się nad miastem – wyglądała jakby walczyła z burzą, próbującą ugasić wściekły płomień.

Gdy wróciłam wzrokiem do lasu, widziadła już nie było, ale pojawiło się wraz z kolejnym piorunem.
Zrozumiałam, że musiało być duszą energii, że do zmaterializowania się, potrzebowała wyładowań elektrycznych.
Jęknęłam cicho. “Anna, skoncentruj się” – skarciłam się w duchu. Przy kolejnej błyskawicy skupiłam wzrok na fioletowawej zjawie, która była już dość daleko ode mnie.
Pobiegłam za nią najszybciej jak potrafiłam, bez lęku. Bez lęku o skaleczenia, bez lęku o duchy, bez lęku o swoje możliwości.
Jedyny lęk jaki we mnie pozostał, to ten o Louisa, bo jego telepatyczny wrzask przemienił się w dość cichy jęk. Po cichu mruczałam do siebie, zaklinając rzeczywistość, aby jeszcze trochę wytrzymał.

“Pierdol się”.
“Po co tu jeszcze jesteś”.
Nie chciałam, aby to były ostatnie słowa, które skierowałam do przyjaciela.
Próbowałam się przebić do jego świadomości, ale blokował mnie ogień, tlący się w umyśle Louisa nierównym płomieniem.

Mimo że pojawiała się tylko na chwilę, zjawa wydawała się biec lub zatrzymywać, czekając na mnie, gdy przyblokowało mnie nagle jakieś zwierzę lub plątanina krzaków.

Wreszcie poczułam, że jestem już niedaleko, a ona nie pojawiła się z kolejną błyskawicą. Rozglądałam się dookoła, gdy nagle poczułam podmuch wiatru, który zmusił mnie, by się odwrócić.
Usłyszałam dysonans w równym szumie deszczu.
Ruszyłam w stronę, z której dochodził dźwięk.

Louis! – krzyknęłam, wbiegając przez kamienne wejście.

Kątem oka zarejestrowałam kaskadę w przestronnej jaskini, jeziorko i tunel, który mógł prowadzić do innego wejścia. Na ziemi leżała kupka szmat, a obok niej jakaś bezkształtna, bulgocząca, jęcząca masa.

– Kurwa, Louis!

Nagi Louis przemieniał się w zastraszającym tempie we wszystko, czym kiedykolwiek był. Jako zmiennokształtny, korzystał ze swoich umiejętności wielokrotnie – czasami dla zabawy, a czasami ratowało mu to życie. Jednak teraz jego natura zwróciła się przeciwko niemu. Prawdopodobnie robiła to za każdym razem, za każdym wybuchem wulkanu, za każdą niebieską pełnią, a on nigdy nie zająknął się nawet słowem. No i co miałam teraz zrobić?

Ponownie sięgnęłam do swojego serca.


Poprzednia część

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *