Gdzie jest Lotte?

Lotte zaginęła na początku maja. Zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu. Przez 12 lat była, a potem z dnia na dzień po prostu przestała być. Pamiętam dzień, w którym miasteczko przestało oddychać swoim zwyczajnym, powolnym rytmem. Wszyscy wstrzymali oddech. Dorośli ubierali przeciwdeszczowe płaszcze i przeszukiwali okolicę przez wiele kolejnych dni.

Wychowawczyni nie zapisała tematu lekcji na tablicy białą kredą, nie kazała otwierać zeszytów, nie zaczęła sprawdzania obecności. Po prostu stała przed nami z głębokim smutkiem w oczach i czekała, aż w klasie zrobi się cicho. Ale klasa wcale nie chciała być cicho – wszyscy wiedzieli już, że dziewczynka dwie klasy wyżej od kilku dni nie wróciła do domu. W naszych domach nie mówiło się przecież wtedy o niczym innym. Mimo wszystko, kiedy nauczycielka powiedziała to na głos, dookoła zrobiło się tak głucho, że było słychać szumiące pod sufitem jarzeniówki. Tego dnia nie było lekcji, po prostu siedzieliśmy na zielonym linoleum i rozmawialiśmy o Lotte, o baniu się i o uważaniu na siebie. Każdy chciał o coś zapytać. W mojej dziesięcioletniej głowie też urodziło się jedno pytanie. Bardzo bałam się je zadać, ale jeszcze bardziej chciałam wiedzieć. Na kilka minut przed dzwonkiem udało mi się je z siebie wydusić.
“Czy Lotte żyje?” – nauczycielka pogłaskała mnie zimną dłonią po ramieniu i z zatroskanym uśmiechem odpowiedziała:
“Mam taką nadzieję, Argi”.

Chociaż nie otrzymałam odpowiedzi na jaką liczyłam, coś w wyrazie jej twarzy, albo może w tym pojedynczym, troskliwym dotyku uspokoiło mnie na tyle, że mogłam na chwilę  przestać myśleć o Lotte. Wróciłam do domu i ćwiczyłam przed lustrem minę, jaką zrobiła do mnie pani Margo i wyobrażałam sobie, że kogoś tą miną pocieszam.

Względny spokój, który udało mi się wtedy osiągnąć, szybko zburzyli moi rodzice. Siedzieliśmy przy kolacji. Dłubałam widelcem w marchewce z groszkiem – marchew na lewą stronę talerza, groszek na prawą – kiedy tato zapytał:
“I co? Coś już wiadomo o tej dziewczynce?” – mama pokręciła głową z niezadowoleniem. Była księgową na komisariacie, więc chcąc nie chcąc wiedziała więcej. Zwykle jednak chcąc.
“Mam nadzieję, że Lotte żyje” – powiedziałam z poważną, zatroskaną miną którą ćwiczyłam całe popołudnie, nikt jednak nie zwrócił na mnie uwagi.
“Kompletnie nie wiedzą, co robić. Przywykli raczej do ganiania dzieciaków pijących piwo na promenadzie” 
“W fabryce mówią, że zamieszany jest jakiś włóczęga. Niektórzy wspominają, że jej ojciec był jakiś dziwny…”
Mama machnęła ręką – “Bzdury. Ostatnio ją widzieli samą, jak szła na łąki. Wyschną rozlewiska i dziewczynka się znajdzie.” – zakończyła gorzko. 
“Znajdzie się?” – zapytałam z nadzieją w głosie, ale rodzice tylko wymienili spojrzenia i zmienili temat.
“Dołożyć ci, Argi?”

Od tamtej pory nam, dzieciakom, nie wolno było wychodzić w pojedynkę. Rodzice wydzwaniali do siebie przy najmniejszym nawet spóźnieniu. Wtedy też zaczęłam śnić o terenach zalewowych. Widziałam łąki i przecinającą je betonową drogę – po zimowych roztopach wszystko było zalane. Rok w rok na kilka tygodni wielki obszar zmieniał się w bagnisko, a w gorszych latach stojąca woda robiła się dość głęboka. Rozlewisko było widoczne z naszego balkonu. W mojej dziesięcioletniej głowie było tam głęboko jak w oceanie. Śniłam o wielkiej ośmiornicy. Jej granatowe macki kłębiły się pod wodą – gdyby tylko chciała, mogłaby mnie dosięgnąć na moim balkonie i wciągnąć pod powierzchnię. Ale ona po prostu czekała pod gładką taflą i przyglądała mi się wielkim, czarnym okiem. Pytałam ośmiornicy czy wie, gdzie jest Lotte, ale zawsze budziłam się przed usłyszeniem odpowiedzi.

Dwa lata później wysłali mnie do psychologa. Dalej śniłam o ośmiornicy. 

“Wiosny są najgorsze” – przez cienkie drzwi ze sklejki słyszałam, jak mama próbowała wyjaśnić co mi właściwie dolega – “Chodzi nad rozlewiska, gapi się w wodę. Mówi, że ją widzi – tę dziewczynkę, opowiada o potworach…” Wstałam z niewygodnego, plastikowego krzesła i zaczęłam chodzić wzdłuż korytarza. Nie chciałam słyszeć jak mama opowiada psycholożce o sytuacji z rowerem. Po chwili drzwi się otworzyły i kobieta zaprosiła mnie do środka.
Miała koszulę w kratę i krótkie, jasne włosy. Wyglądały na szorstkie w dotyku.
“Nie jestem durna” – powiedziałam już w progu. Mama zaśmiała się nerwowo i spytała, czy może już wyjść. Psycholożka zawahała się, ale po chwili skinęła głową. Zostałyśmy we dwie w małym pokoju o pomarańczowych ścianach. Na ścianie wisiał obrazek – ryba w garniturze machała do mnie z czerwonego balonu na gorące powietrze. Bardzo mi się spodobał.

Pani psycholog przedstawiła mi się. Powiedziała, że ma na imię Nina, a potem tłumaczyła mi co się robi na spotkaniach z psychologiem. Kompletnie nie byłam w stanie się skupić na jej słowach. Zastanawiały mnie te włosy – może wcale nie były takie szorstkie na jakie wyglądały? Mama ma włosy, które wyglądają na gładkie i śliskie, chociaż w dotyku nie są miękkie nic a nic. Może pani Nina miała odwrotnie.
“A może chciałabyś mnie o coś zapytać, Argi?” – zapytała na koniec. No pewnie, że chciałam.
“Czy mama opowiadała pani o sytuacji z rowerem?” – wypaliłam od razu. Pani Nina przytaknęła. 
“Tak. Chciałabyś, żebym usłyszała twoją wersję? Jestem ciekawa, jak ty to zapamiętałaś.”
Nie chciałam. Ale czułam, że muszę. Mama zawsze za bardzo się martwiła i wtedy wszystko przekręcała.

Opowiedziałam psycholożce o tym, jak trzy tygodnie wcześniej, w sobotnie popołudnie pojechałam rowerem nad rozlewisko. Na miejscu zeskoczyłam z siodełka i prowadziłam rower wzdłuż betonowej drogi. Woda sięgała mi do kostek, ale miałam na sobie kalosze. Nie wspomniałam pani Ninie, że czasami widuję tam ośmiornicę. Ale przyznałam się, że tamtego dnia widziałam Lotte. Stała na powierzchni wody po drugiej stronie łąki – zupełnie jakby nic nie ważyła. Miała czerwony płaszcz i jestem pewna, że to była ona. Wtedy wsiadłam na rower i skręciłam w jej kierunku. Chciałam ją uratować. Teren okazał się grząski a woda głęboka. Rower utknął. Zaczęłam tracić grunt pod nogami. Mama wciąż powtarzała, że utopiłabym się gdyby nie facet, który tamtego dnia akurat przechadzał się po okolicy i wyciągnął mnie z wody. Po wszystkim go uściskała i kupiła mu pół litra, które musiałam mu potem zanieść w kolorowej torebce. A ja dostałam suche ubrania i szlaban na trzy miesiące. Roweru z piękną, błyszczącą ramą nie udało się uratować. 

Kiedy skończyłam swoją historię, pani Nina miała dokładnie taką samą minę jak moja wychowawczyni dwa lata temu. Pomieszanie troski, smutku i ciekawości. 
“I co? Mama opowiedziała pani to samo?”
“A skąd. Mama opowiedziała zupełnie inną historię”
“Wiedziałam, że tak będzie”

Potem było już tylko dziwniej. Pani Nina zapytała mnie o Lotte –  nie wiem jakim cudem nikt przed nią nie wpadł na to, żeby to zrobić.
“Byłyście z Lotte przyjaciółkami?”
“Nie, nie znałam jej. Wiedziałam, że nosiła czerwony płaszcz i chodziła do czwartej klasy. A chłopaki mówili, że umiała daleko pluć. Ale tego się dowiedziałam dopiero jak… No wie pani.”

Chodziłam do pani Niny tydzień w tydzień. Mama wpychała mnie do gabinetu i znikała na godzinę. Czasami w gabinecie rozmawiałyśmy o pierdołach. Czasami o Lotte. Czasami o chłopakach, szczególnie o tym jednym z ładnym pismem. Zrobiłam dla niej kilka rysunków z dziewczynką stojącą na wodzie między drzewami, chociaż mnie o nie wcale nie prosiła.

Dzisiaj mija dwanaście lat od zaginięcia Lotte. Ostatecznie dziewczynka odnalazła się parę lat później. I to wcale nie na terenach zalewowych. Ale jej historia nie miała dobrego zakończenia.

Nie wiem, kogo widziałam. Może nie widziałam nikogo? Może po prostu tak bardzo chciałam kogoś zobaczyć, że uwierzyłam swojej wyobraźni na słowo? 

Kiedy rzeka wylewa na łąki, wychodzę na balkon i obserwuję rozlewisko. Od czasu do czasu widuję tam moją starą znajomą ośmiornicę. Przyglądamy się sobie w milczeniu. Ona jednym, czarnym okiem. Ja mrużąc oczy, przeważnie z kubkiem kawy w dłoniach, opierając łokcie na balustradzie. 

“Wyleziesz kiedyś?” – pytam jej w końcu.
“A chcesz, żebym wylazła?”

4 Comments

  1. Marciocha

    Niezwykły tekst pełen tajemnicy, mroku ale teź jakiegoś zaglubienia .Postać Lotte jest nieziemska .. bardzo bardzo podoba mi się jak opisujesz świat oczami dziecka!

  2. Cudowny tekst. Zachwyca mnie to zbliżenie na fragment czyjegoś życia, sposób, w jaki pokazujesz świat oczami dziecka, magia i tajemnica ukryte pomiędzy wierszami. To kolejny z Twoich tekstów, który zostawia mnie z wrażeniem, że wszystko jest na swoim miejscu, nie ma tu zbędnych słów i obrazów. Od pierwszego zdania wciągnęły mnie te rozlewiska. I jeszcze – ośmiornica! Super obraz, metafora, którą każdy może interpretować po swojemu, ale na pewno rezonuje z różnymi rzeczami w duszy czytelniczki/czytelnika. AGA, CZEKAM NA TWÓJ ZBIÓR OPOWIADAŃ!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *