Piegi po prawej

Odkąd pamiętam, miałam problem ze swoim ciałem. Kiedyś najchętniej schowałabym je w takiej zbroi, jaką miał George Michael w teledysku do „Freeek!”. Oddzieliła seksownym pancerzykiem wszystkie mięciutkie powierzchnie od przerażającego świata, który patrzy, analizuje i ocenia. Ukryła pod za dużą bluzą. Schowała pyzatą buzię pod firaną włosów.

Nie zaczęłam lubić się ze swoim ciałem, kiedy przestałam dojrzewać. Ani wtedy, kiedy zaczęłam nosić sztuczne paznokcie, pofarbowałam włosy na czerwono, marchewkowo, biało, a potem na różowo. Nawet wtedy, kiedy schudłam 15 kilo.

Lubię myśleć, że mam piegowatą twarz. Ale prawda jest taka, że żeby to dostrzec, musisz się dobrze przyjrzeć. Musisz stanąć ze mną nos w nos, otrzeć mi łzę z policzka albo zrobić RKO.
Prawdziwie piegowate mam prawe ramię.
Tylko. Prawe.
Widocznie właśnie tam moja wewnętrzna Ania z Zielonego Wzgórza miała odwagę się publicznie zamanifestować.
Usta, o których chciałabym powiedzieć, że są słodsze niż słodki Riesling, a „ich historia jest bardziej skomplikowania niż historia amerykańskiego południa”. To usta regularnie przygryzane przez słowa, które chciałabym powiedzieć, ale często brak mi odwagi. Uśmiech, przeważnie tylko prawym kącikiem.
Chochlikowaty.
Oczy ukradłam mamie.
Grzywkę obcięłam desperacko sama przed lustrem trzy dni temu.
Popękane dłonie, bo „za zimno” nie istnieje, a ja rzadko kiedy pamiętam o rękawiczkach.
Nogi, które dopiero rok temu odważyły się występować publicznie w krótkich spodenkach.
Tyłek, którego z reguły nie lubię. Chyba, że w koronkowych majtkach.
Linia bioder w granatowych dżinsach oznajmia wszystkim wszem i wobec, że święta się udały.
Blade ramię, na którym uparłam się wytatuować srokę.

Moje kompleksy topnieją powoli.
Nie urosłam, nie stałam się niebieskooka brunetką, nie narobiłam się idealnych proporcji. Zmiany przyszły z wnętrza.
Mam w sobie masę zachwytu dla ludzkich ciał. Tych nieidealnych, w różnych rozmiarach i kształtach. Dzisiaj mam odwagę ten zachwyt dać samej sobie.
Patrzę na te mankamenty i przytulam wszystkie mocno. Noszę dumnie i eksploruję z ciekawością.
Chociaż słabości czynią mnie mocno, to nie czynią mnie wcale.

11 Comments

  1. Kajetana

    Wow! Jestem pełna podziwu dla samoakceptacji i tej wewnętrznej dojrzałości oraz miłości do samej siebie, która płynie z tekstu 🙂 Utożsamiam się z tymi aspektami, że nie ma co podążać za otaczającym Cię tłumem i próbować dostosowywać się do otoczenia – lepiej niech otoczenie pokocha Cię taką jaką jesteś <3

  2. Czekam na tę srokę! Będzie w kolorze czy b&w? Boże jaka jestem ciekawa ?.
    Ubrałaś pisanie o swoim ciele w mądre i cholernie życzliwe słowa. To chyba przychodzi z czasem, utulenie swoich niepowtarzalnych i doskonałych niedoskonałości. Praktykuję to od niedawna, a już ponad 30 lat życia za mną. Fajnie, że jesteś ❤️

  3. Magdalena

    Ech jak ja bym chciała polubić swoje ciało, ale tak na prawdę polubić. Ostatnio powoli zaczynam je doceniać, przytulać jak przyjaciela, może kiedyś uda mi się stanąć przed lustrem i mimo oczywistych wad, które były, są i będę powiedzieć sobie – ale z Ciebie zajebista babka!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *